Czym jest telewizja, powszechnie wiadomo - paskudztwem zjadającym mózgi prostaczków, po to by wydalić je w postaci Dody, jej męża-rozrabiaki oraz całej maści pomniejszych gwiazdeczek. Niby każdy z nas ma tego świadomość i pluje na tandetę z małego odbiornika, ale gdy nikt nie patrzy, z chęcią zerknie na jedną Jolkę z drugą Weroniką. Reżyser Hans Weingartner ("Edukatorzy") nie może już tego znieść. Gdzie się podziała w telewizji wysoka kultura, dzieła Fassbindera i Kabaret Starszych Panów? Jako że pan artysta dostał kamerę i pieniądze, postanowił zrobić film i dać początek rewolucji moralnej. "Free Rainer" to dzieło na swój sposób zabawne. Jego bohaterem jest cyniczny producent telewizyjny (znany z "Cząstek elementarnych"Moritz Bleibtreu), który właśnie odniósł kolejny sukces dzięki programowi pt. "Zrób z nami idealne dziecko". Trzech panów walczy tu o możliwość spłodzenia potomka wraz z ładną kobietą. W finałowym starciu ich plemniki ścigają się - dzięki temu można ocenić, kto ma najlepsze geny. Nagrodą jest upojny tydzień w jakimś urokliwym hotelu. Bajeczne życie Rainera (dragi, alkohol, piękne kobiety) zmienia się wraz z wypadkiem samochodowym, w którym miał nieprzyjemność uczestniczyć. Odratowany przez lekarzy bohater uświadamia sobie, jakim był draniem i cynikiem. Jego produkcje doprowadziły do degrengolady intelektualnej, a przy okazji stały się przyczyną śmierci człowieka. Rainer postanawia zmienić siebie i telewizję, ale nie spotyka się z uznaniem w oczach decydentów. Pozostaje mu już tylko walka w medialnym podziemiu. Poziom przerysowania w filmie sięga szczytów wyższych niż Himalaje. Telewizyjna wierchuszka to sami narkomani i dranie, którzy dzięki swojemu medium kontrolują społeczeństwo. Produkcja telenowel i show w stylu "Gwiazdy tańczą na lodzie" nie jest podyktowana wyłącznie chęcią zarobienia bajońskich sum. Chodzi o to, by otumanione społeczeństwo robiło, co do niego należy i nie poszerzało horyzontów myślowych, bo stąd już tylko krok do rewolucji. A potem trzeciej wojny światowej. Rainer uważa to za faszyzm, więc z grupką degeneratów zaczyna fałszować wyniki oglądalności. Jaki będzie tego efekt, można się łatwo domyślić. Doceniam dziką energię filmu Weingartnera, ale nie kupuję go nawet przez minutę. Być może z Państwem będzie inaczej. Jeśli nie, to seans i tak stanie się pożywką dla długich dyskusji na temat żałosnego stanu współczesnych mediów.
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu